D. Janik: 90% naszych myśli „myśli się sama”!
Projekt JoinBertus: Czy rozmowa to trudna sztuka?
Daniel Janik, trener mentalny w firmie #MentalPower: Owszem. Przy relacjach płytkich czy ogólnych nie mamy większych trudności, bo uczymy się tego od dziecka. Gdy jednak chodzi o sytuacje, w których jesteśmy ze sobą dłużej, np. w zespole, w firmie, gdzie wychodzą nasze negatywne nawyki, które nie zawsze są dobrze odbierane przez innych, sztuka rozmowy jest dużo trudniejsza i ważniejsza. W korporacjach często mówi się o feedbacku, czyli informacji zwrotnej, ale takiej, która nie atakuje drugiej osoby. Mamy prawo przekazać innym to, co wychodzi ode mnie, ponieważ mogę czuć się z czymś tak, a nie inaczej, ale chodzi o to, by nie uderzać w drugą stronę. Najczęściej, gdy jesteśmy źli, sfrustrowani, atakujemy się wzajemnie. Druga strona siłą rzeczy zaczyna się bronić i z rozmowy nici.
Czy rozmowy można się nauczyć?
Można, tak jak wszystkiego. Nawet poprzez naukę schematów rozmów. Na szkoleniach pokazujemy, jak dawać zdrowy feedback i jak go przyjmować. Paradoksalnie, choć często boimy się opinii innych, ciężej jest nam dawać informację zwrotną, niekoniecznie pozytywną, niż samemu ją przyjmować.
Dlaczego?
Boimy się. Nie jesteśmy tego nauczeni. Rodzice mówią dzieciom, co mają zrobić i nie prowadzą z nimi dialogu. Dziecko pyta „ale dlaczego tak?” i pada odpowiedź „bo ja tak mówię”. Mamy więc sytuację, gdzie narzucamy swoje zdanie i druga strona nie może się wykazać. Zaczynają pracować negatywne emocje i w przyszłości jeśli dziecko ma coś odpowiedzieć, to po prostu odburknie. Dlatego tak ważna jest rozmowa, trenowanie jej pod okiem trenera, który będzie ja moderował, pilnował, by nie uderzać w drugą stronę, lecz mówić o swoich uczuciach i dać partnerowi przestrzeń, by też mógł się wypowiedzieć. To stwierdzenie brzmi książkowo i nie do końca je lubię, ale podam jako przykład: „Jest mi do ciebie dalej, gdy robisz to i tamto”. Nie jest to może wygodne, ale zachęca do pytania „Co masz na myśli?” i dania przestrzeni do wyjaśnienia problemu. Często okazuje się, że chodzi o błahostkę, która tylko w naszej głowie urosła do wielkiej sprawy.
Kto ma większe problemy z komunikacją: mężczyźni czy kobiety?
Dobre pytanie (śmiech)! Mężczyźni siłą rzeczy – to kwestia wychowania – nie mówią o głębszych rzeczach, o emocjach. Nie są tego nauczeni. Nie chcą okazywać słabości, bo kultura narzuca nam, że facet musi być silny i ze wszystkim sobie radzić. Są od tego odstępstwa oczywiście, bo między kumplami rozmawia się o wielu rzeczach, ale tam pojawia się duże zaufanie. Kobiety są bardziej emocjonalne, bo tak są zbudowane i wychowane. Im łatwiej jest mówić, ale z kolei jak coś pójdzie nie tak, to emocjonalnie bardziej na to reagują, łatwiej się nakręcają, idąc w negatywne emocje i później trudniej sobie wybaczyć. W obu przypadkach więc nie jesteśmy idealni.
O czym rozmawiasz z zawodnikami Łomża Vive Kielce?
Teraz to oni dużo mówią. Mam do czynienia z jedną z najlepszych drużyn w Europie, a co za tym idzie i na świecie, bo tak funkcjonuje piłka ręczna, ale to nie znaczy, że nie możemy zrobić czegoś lepiej. Japończycy mówią: filozofia kaizen, a ja lubię mówić tak, jak mówił jeszcze nauczyciel ze szkoły podstawowej, Pan Piotr, że nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być lepiej. W przypadku drużyny nie chodzi o obszar piłki ręcznej, bo tutaj zawodnicy mają świetny sztab szkoleniowy i niczego im nie brakuje. Staramy się szukać rzeczy spoza tego obszaru, korzystając z zasady agregacji zysków marginalnych, czyli małych kwestii, które można poprawić. Związanych ze sportem, ale niekoniecznie w pierwszej kolejności, np. lepszego odpoczynku czy żywienia. Na zajęciach np. ostatnio zawodnicy bawili się w dziennikarzy, żeby dowiedzieć się o sobie prywatnych informacji, o których nie zawsze się mówi. Chodzi o zbudowanie relacji pozasportowej, bo na boisku to ma znaczenie. Nie zawsze świadomie. Nie będę się przecież zastanawiał „O, przecież on pochodzi stamtąd i ma psa, to mu podam”, ale podświadomie będę czuł, że jest mi do niego bliżej, więc bardziej mu zaufam.
Czym charakteryzuje się trening mentalny dedykowany drużynie złożonej z najlepszych zawodników w Europie?
Muszę połączyć ambicje, chęci, pragnienia i cele każdego z zawodników z celami drużyny. To wszystko są ambitni ludzie, chcieliby grać w podstawowym składzie, a wiemy, że to jest niemożliwe, przynajmniej nie w każdym meczu, bo zawsze jest tylko jedna pierwsza siódemka. Musimy więc to wszystko pogodzić. Pracujemy też indywidualnie nad tym, by pomóc zawodnikowi zrobić szybszy progres w elementach, które sprawiają mu mniejszy lub większy problem lub po prostu by poprawić np. koncentrację czy spokój wewnętrzny i umiejętność radzenia sobie z presją.
Jak to zrobić? Szczególnie, gdy rozjazd ambicji jest spory i jedni np. frustrują się tym, że inni nie są wystarczająco dobrzy.
To duży problem i podam tu przykład Michaela Jordana. On nie był dobrym kolegą. W dyscyplinach, gdzie są bardzo duże pieniądze, zawodnicy na absolutnie światowym poziomie nie mają często zrozumienia dla innych. Uważają, że wszyscy inni powinni pracować tak samo, jak oni. Case Jordana pokazuje, że dopóki był on bardzo zły dla swoich kolegów, to owszem, zdobywał nagrody indywidualne, ale nie zespołowe. Później nawet sam powiedział „Talent wygrywa mecze, ale to gra zespołowa i inteligencja zdobywa mistrzostwa”. Z czasem, pracując z Philem Jacksonem, najbardziej utytułowanym trenerem w NBA, który go „urabiał”, jego empatia rosła – choć nigdy nie była nie wiadomo jak duża.
A czy w Kielcach mamy taki problem?
Na ten moment niczego takiego nie widzę, raczej wsparcie i wzajemne motywowanie do dawania z siebie więcej. Widać ogromną ambicję u każdego, co akurat nie dziwi, bo tylko tak można tutaj dotrzeć. Natomiast wiemy, że są nowi, młodzi zawodnicy, więc to normalne, że nie będą mieć takiego doświadczenia, jak przykładowo Igor Karačić, który dwukrotnie wygrywał Ligę Mistrzów.
Czy drużyna powinna mieć jednego lidera? I czy powinien to być środkowy rozgrywający, który naturalnie kieruje grą na boisku, czy może bardziej kapitan – którym w przypadku kielczan jest bramkarz?
Nie ma jednego przepisu na sukces. Każdy zespół jest inny. Moim zdaniem, dobrze, by liderem była jedna osoba, za którą pójdą wszyscy. Fajnie też, jakby byli współliderzy, żeby drużyna nie opierała się na jednej osobie, bo – nie daj Boże – jej zabraknie i co wtedy? Tak nieraz bywa w zespołach, pojawia się myślenie „O nie, Iksińskiego nie ma, to już nie wygramy!”. W trudnych momentach powinien być taki ktoś, kto ma autorytet zdobyty swoimi osiągnięciami i tym, jaki jest dla innych, a nie tylko nadany. Ktoś, kto tupnie, krzyknie, zmotywuje, da impuls do tego, by koło dalej mogło się kręcić, a reszta za nim podąży.
Czym różni się trening mentalny w sporcie od tego, przeprowadzanego w biznesie?
Dla mnie nie ma do końca znaczenia, gdzie go przeprowadzamy, bo dotyczy on po prostu wszystkich ludzi. Chodzi o to, co dzieje się pośrodku, między naszymi uszami. Treningi mają swoje niuanse, ale w większości przypadków sprowadzające się do środowiska, w którym funkcjonujemy. Sportowcy bardziej zaufają mnie, bo ja sam byłem piłkarzem ręcznym, potrafię więc odnieść się do tego, co dzieje się na boisku. W biznesie bardziej sprawdzi się ktoś, kto ma doświadczenie biznesowe. Jest wiele podobieństw, a różnica polega na tym, by osadzić treść w kontekście, które stanowi wyzwanie dla danej osoby.
Kto może skorzystać z usług #MentalPower?
Wszyscy, którzy chcą wyciągnąć z siebie więcej, uwolnić swój potencjał i lepiej funkcjonować – nie tylko w pracy, ale np. w rodzinie. Jak pokazują np. badania prof. Daniela Kahnemana, nawet 90% naszych myśli „myśli się sama”. Czyli nie jest tak, że za każdym razem myślimy świadomie, lecz robimy coś nawykowo. Dlaczego popełniamy te same błędy? Bo nasze myśli działają w ten sam sposób. Trening mentalny działa na tych 10%, gdy już świadomie zauważę, że czegoś chcę lub nie chcę. A odnosząc to do sportowców, jeśli zawodnik na treningu potrafi wykonać powtarzalne rzuty, trafiając np. 8/10, a na meczu tego nie robi, to znaczy, że ma właśnie zły nawyk, który mu to uniemożliwia i który „włącza” się w momencie stresu i presji.
Czy trening mentalny to coś, czego naprawdę potrzebujemy, czy raczej fanaberia dla bogatych?
Trening jest dla każdego. Nie jest może najtańszy, ale też nie są to nie wiadomo jakie kwoty. Czasem po jednym spotkaniu już coś się zmienia. Docelowo jednak jest to trening, czyli proces, który musi trochę trwać i mamy naprawdę fajne wyniki, co potwierdzają sportowcy czy osoby ze świata biznesu. Ale zdarza się, że odbywamy z kimś nawet tylko jedno spotkanie i ono bywa w jakimś stopniu skuteczne. Część osób zgłasza się „w razie w”, kiedy dzieje się źle a np. duże wyzwanie przed nimi - wtedy jesteśmy takim trochę strażakiem – coś się pali, a my to gasimy. Żeby to jednak miało sens, zakładamy ok. 5 – 10 sesji. Podczas nich dajemy ludziom narzędzia. To nie jest tak, że uzależniamy od siebie osoby. To nie psychoterapia, która trwa 2-3 lata i która oczywiście również ma swoje zastosowanie. My skupiamy się bardziej na teraźniejszości, działając na zasobach i mocnych stronach.
A jak w ogóle trafiłeś do JoinBertus?
To fajna historia, bo na jednym z eventów organizowanych przez #MentalPower pojawiła się żona Bertusa Servaasa, pani Agnieszka, która podeszła do mnie w jednej z przerw, podała mi swoją książkę, którą wcześniej zakupiła i powiedziała „Poproszę o dedykację dla mojego męża, Bertusa”. Tam było dosyć głośno, więc ja mówię „Bartosza?”, a pani Agnieszka „Nie, Bertusa”. Powiedziałem, że znam jednego Bertusa, a pani Agnieszka uśmiechnęła się „Tak, to ten”. Napisałem więc dedykację i w zasadzie zapomniałem o temacie. Kilka dni później pani Agnieszka odezwała się do mnie na LinkedIn, a potem zrobił to sam Bertus. Podziękował za książkę i zaproponował spotkanie. Spotkaliśmy się w Warszawie, Prezes pokazał mi moja książkę pozakreślaną w ważnych miejscach, zaczęliśmy rozmawiać i tak to się potoczyło, że nawiązaliśmy współpracę. Później pojawił się temat JoinBertus.
Co Cię do niego przekonało?
Stwierdziliśmy, że dla nas w #MentalPower ważna jest idea fair play, do której Bertus często nawiązuje, a także połączenie biznesu ze sportem, które dla mnie odbywa się nie tylko na poziomie sponsora i beneficjenta. Nam się to fajnie spina, w większości osoby tworzące #MentalPower wywodzą się ze świata sportu, mamy dusze sportowców. Biznes lubi sport, to obszar, którym możemy się inspirować, pełen osób, które się nie poddają, gdy coś nie wychodzi, które naprawdę są zdeterminowane, a to cechy cenione w biznesie.