T. Gębala: Wiedziałem, że jestem potrzebny i nie chciałem zostawiać chłopaków

T. Gębala: Wiedziałem, że jestem potrzebny i nie chciałem zostawiać chłopaków

„W październiku okazało się, że mam w kolanie dziurę o wymiarach 1,5 x 1,5 cm” – mówi Tomasz Gębala. To właśnie wtedy media obiegła wiadomość, że rozgrywający drużyny Łomża Vive Kielce i filar defensywy reprezentacji Polski nie zagra na mistrzostwach Europy 2022. Tego sportowego cyborga, który wcześniej dwukrotnie przeszedł zerwanie więzadła krzyżowego, czekał kolejny zabieg kolana.

„Rudy” nie zniknął jednak z klubowych parkietów i do połowy grudnia walczył z kielczanami w najtrudniejszym okresie pierwszej części sezonu, pomagając m. in. odnieść historyczne zwycięstwo nad Barceloną (do listopada 2021 r. Barça była niepokonana w swojej hali przez niemal sześć lat!). 

„Wiedziałem, że jestem potrzebny w obronie i nie chciałem zostawiać chłopaków” – wyjaśnia rozgrywający – „Ryzyko było takie, że jeśli dziura się powiększy i kość pęknie, kolano mogłoby się kwalifikować na endoprotezę (…) i to było pierwsze, co powiedzieli mi lekarze klubowi. Decyzja nie była łatwa, strach towarzyszył mi przed każdym meczem, ale działania, które podjęliśmy, sprawiły, że wszystko dobrze się skończyło”.

Od zabiegu rekonstrukcji chrząstki stawowej minął miesiąc, a Tomek obecnie rehabilituje się w Trójmieście. W wywiadzie opowiada o kulisach operacji, trudach gry w minionym roku i bólu, z jakim niejednokrotnie już mierzył się w trakcie kariery.

 

Łomża Vive Kielce: Opowiedz, proszę, o genezie swojego zabiegu. Dlaczego w ogóle musiałeś go przejść?

Tomasz Gębala, rozgrywający drużyny Łomża Vive Kielce: Z moim urazem było tak, że pierwsze objawy pojawiły się w okresie przygotowawczym, w sierpniu. Zaczęło mi mocno puchnąć kolano i było ono dość „przymęczone”. Potem, gdy graliśmy po dwa mecze w tygodniu – czwartek, sobota – praktycznie nie mogłem chodzić. Zbadaliśmy to i w październiku okazało się, że mam w kolanie, na kości udowej dziurę o wymiarach ok. 1,5 x 1,5 cm. Trzeba było ją załatać i naprawić chrząstkę stawową.

To było w październiku, a jednak na stół operacyjny położyłeś się dopiero w grudniu.

Pomimo bólu grałem dalej, bo wiedziałem, że mieliśmy wtedy ważne mecze i chciałem pomóc zespołowi. Czasem zdarzało się, że ciężko chodziło mi się następnego dnia, ale na spotkania doprowadzano mnie do stanu używalności.

Miałeś wybór. Mogłeś od razu poddać się operacji, a nie czekać do końca pierwszej części sezonu. Jak wyglądał Twój proces decyzyjny w tamtym momencie?

Najlepsze dla mojej głowy byłoby położenie się na stole w październiku i miałbym spokój. Ryzyko, które podjąłem pomagając klubowi, było dość spore. To nie było tak, że najwyżej trochę poboli i tyle. To było ryzyko takie, że jeżeli dziura się powiększy i kość pęknie, to kolano mogłoby się kwalifikować na endoprotezę. Koniec grania i dość nieprzyjemne życie już w wieku 26 lat. To było pierwsze, co powiedzieli mi lekarze klubowi, gdy tylko zobaczyli mój rezonans. Bardzo się tego bali. Z tego powodu została podjęta decyzja, że jeżeli mam grać, to tylko w konkretny sposób – w obronie, bez skakania, bez częstej zmiany kierunków. Ćwiczyłem tak, by nie dociążać miejsca, w którym jest ta dziura. Nie była to łatwa decyzja.

Czym była podyktowana?

Chciałem zagrać w tym trudnym okresie, gdy mieliśmy serię: PSG – Barcelona – Barcelona – PSG. Można powiedzieć, że ryzyko się opłaciło, bo napisaliśmy historię. Mimo to, przed każdym meczem bałem się, że to się może źle skończyć. Wiedziałem, że jestem potrzebny w obronie, nie chciałem zostawiać chłopaków, wykazać się takim egoizmem, że ja sobie pójdę na operację i nie będę się przejmował. Dlatego szukaliśmy na nią najlepszego momentu. Musiałem przez to zrezygnować z mistrzostw. Ale zobacz, nasz zespół dopiero za jakieś dwa tygodnie zacznie grać mecze ligowe, a ja będę już wtedy bliski połowy rehabilitacji.

Na szali było Twoje zdrowie, kariera, nawet długofalowy komfort życia. 

To nie była łatwa decyzja! Proces decyzyjny był bardzo zawiły i spędziłem długie godziny myśląc nad tym. Strach towarzyszył mi przed każdym meczem, ale stwierdziłem, że chcę pomóc klubowi. Trzeba było mieć silny zespół w tamtym – kluczowym dla nas – momencie.

Czy finalnie decyzja odbiła się na Twoim zdrowiu?

Na szczęście nie. Działania, które podjęliśmy sprawiły, że dziura się nie powiększyła. Faktycznie, stałoby się tak, gdybym grał „normalnie” – zmieniał kierunki i skakał na tej nodze. Zrobiliśmy wszystko, by wyeliminować ruch z mojej gry. Udało się to przetrzymać, choć były trudniejsze momenty. Na przykład, w meczu wyjazdowym z PSG moje kolano wykonało ruch do środka, ale na szczęście nic poważnego się nie stało.

Czy była jakaś szansa, żebyś zagrał na EHF EURO 2022? Przy takim wariancie w tym momencie cały czas byłbyś w treningu.

Myślę, że jeśli zagrałbym na mistrzostwach, to byłby dla mnie koniec sezonu. Z całej tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. W każdym wariancie rezygnowałem z czegoś. Musiałem wybrać mniejsze zło, bo to zbyt poważna kontuzja na szybką rehabilitację.

Co czujesz gdy oglądasz mecze Polaków w Bratysławie?

Radość! Fajnie grają! Chłopaki pokazują, że ten zespół się bardzo rozwija. Dobrze się patrzy, gdy Polska wygrywa. To w tym wszystkim jest najważniejsze.

Z Niemcami się nie udało. Dlaczego, Twoim zdaniem?

Spójrzmy, ile mieliśmy strat w środku obrony, ilu środkowych obrońców nam wypadło w tym momencie – trzech kołowych, z których każdy jest dobrym defensorem, „Chrapek” (Piotr Chrapkowski – przyp. red.)… To była próba łatania dziur. Ciężko jest cokolwiek zrobić, jeśli masz drużynę, a po kilku tygodniach pracowania w jednym składzie nagle musisz wszystko zmieniać. My musieliśmy zmieniać coś co mecz. Nie mogliśmy zagrać choćby dwóch z rzędu w tym samym ustawieniu. Jak „Bisu” (Bartłomiej Bis – przyp. red.) z Białorusią super grał, to z Niemcami doznał kontuzji. Wyszedł nam bokiem brak stabilizacji, a Niemcy zawsze grają bardzo mocno w obronie, postawili mur. Gdyby z naszej strony też był klasyczny mur, to byłoby inaczej. Gdyby choćby właśnie „Bisu” czy Maciek (Gębala, starszy brat Tomka – przyp. red.) byli w środku obrony. Nie ma co mówić, że to różnica klas, to wynik utraty zawodników tuż przed meczem.

Jak widzisz rywalizację w kolejnej rundzie turnieju?

No co? Trzeba wygrać wszystko i do półfinału (śmiech)! To ciężka grupa, ale to mistrzostwa Europy i tu żadna grupa nie jest łatwa. Jest dużo grania, trzeba sobie z tym poradzić. Jeśli chcemy być w czołówce, to musimy wygrywać z takimi zespołami, jakie mamy w grupie. Zróbmy to!

Wracając do Ciebie, opowiedz proszę o tym, co już za Tobą – jak wyglądały Twoje pierwsze dni po zabiegu?

Zabieg miałem w środę, 15 grudnia. Zaraz po tym, jak wróciłem do domu po meczu z Płockiem (12 grudnia – przyp. red.), jechałem już do Poznania. Pierwsze odczucia? „Fajnie, boli mniej niż za poprzednim razem!”. A potem co? Znowu to samo. Musiałem nauczyć się chodzić o kulach, przystosować się na nowo do życia. Znowu wykąpać się ciężko, wiesz, takie typowe rzeczy po operacji. Może dzięki temu, że mam już w tym doświadczenie, było mi się łatwiej zaadaptować. Od dwóch miesięcy wiedziałem, że mnie to czeka, więc byłem na to przygotowany.

Co teraz przed Tobą? 

W przyszły wtorek (25 stycznia – przyp. red.) mam wizytę kontrolną u lekarza i zobaczymy, co będzie. Powinienem już wtedy odstawić kule. Jestem w Trójmieście, a kiedy wrócę do Kielc zależy od postępu rehabilitacji. Do momentu kontroli pozostaję tutaj. Mój powrót do klubu to nie kwestia typowo czasu, a raczej odzyskania pewnego poziomu sprawności. Jeżeli będzie sens przyjazdu do Kielc, bo będę mógł się tam lepiej rehabilitować, to od razu przyjeżdżam.

Tomek Mgłosiek (klubowy fizjoterapeuta – przyp. red.) mówił o perspektywie trzech miesięcy. 

Można powiedzieć, że takie są założenia, a jak wyjdzie, to inna sprawa (śmiech).

Wydaje mi się, że świetnie radzisz sobie z tą sytuacją. Poprzednie przerwy, świadomość własnego ciała i celów, jakie masz, spowodowały, że traktujesz obecną przerwę jako po prostu etap Twojej kariery, który musisz cierpliwie przejść, a nie wielką tragedię?

Ja do tego nie podchodzę jak do etapu w karierze. Ja chciałem, żeby przestało mnie boleć. To nie było tak, że „okej mam niestabilne kolano, ale mnie to nie boli” tak, jak jest to z krzyżowymi. Tutaj serio miałem momenty, w których rozmawiałem z żoną wieczorem i mówiłem, że jeżeli to będzie tak dalej bolało, to ja nie chcę już grać w piłkę ręczną. Nie mogłem chodzić. Przyjeżdżali do nas znajomi, rodzina i oni razem szli na spacer, a ja zostawałem w domu. Chciałem pozbyć się bólu i to była moja największa motywacja.

Przeżycie depresji i problemów, jakie miałem po drugim zerwaniu więzadeł krzyżowych, wzmocniło mnie. Wykorzystałem negatywne emocje, które wtedy pojawiały mi się w głowie, w umyśle, w sercu, do tego, by się zbudować. Oczywiście, nie zrobiłem tego sam. Potrzebowałem do tego grona ludzi, którzy mi w tym wszystkim pomogli. To nie było tak, że ja powiedziałem sobie: „o, teraz będę się czuł dobrze”. To wszystko było ciężkie nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich wokół mnie.

Jak Ci się to udało?

Dziwnie to brzmi, ale we wszystkim można znaleźć pozytywy. Pozwoliło mi to bardziej zrozumieć siebie, zrozumieć jak reaguję w trudnych momentach. Można sobie mówić „o, ja byłbym twardy, ja bym pracował, ja bym zrobił to, tamto”, ale w momencie, gdy się to zdarza, to człowiek nie wie, jak zareaguje. Ja nie wiedziałem nawet, jak zareaguję na kontuzję teraz! Nie wiedziałem, jak będę się czuł po operacji. Nastawiałem się na ból, jaki miałem wcześniej, ale na szczęście tym razem nie bolało tak bardzo. Noga nie jest tak spuchnięta, nie jest taka, że nie mogę jej w ogóle używać. To pozytywnie mnie zaskoczyło.

Co byś powiedział ludziom, którzy są w podobnej sytuacji? Jak sobie poradzić, jak przepracować w głowie to wszystko, z czym ty już sobie poradziłeś? 

Będzie bolało. Będzie bolało na pewno – to można im wszystkim powiedzieć. Nie można im mówić, że będzie dobrze. Będzie dobrze, ale później. A wcześniej będzie bolało. To nie jest łatwe ani psychicznie, ani fizycznie. Zwłaszcza jeśli nagle nie możesz używać ręki albo nogi. Życie się wtedy zmienia. Po pierwszych operacjach bolało mnie to, że byłem zależny. Że nie mogłem sobie przynieść jedzenia do stołu i musiałem kogoś o to prosić. To są takie proste rzeczy i to boli. Boli psychicznie. Potem pojawiają się kwestie fizyczne – noga boli, jak nagle źle nią ruszysz, budzisz się za każdym razem, gdy przewracasz się na łóżku w nocy, przez kilka tygodni możesz spać w jednej pozycji, bo inaczej coś boli i ciągnie.

Trzeba mieć świadomość tego, że to wszystko się stanie. I że to minie. Przy wielu operacjach, jeśli ktoś nie włoży ogromu pracy fizycznej i psychicznej przed zabiegiem i po nim, to lepiej jest nie robić go w ogóle, bo efekt będzie gorszy. Operacja jest początkiem, jest zrobieniem bałaganu po to, żeby posprzątać. Konsekwencje kontuzji są bardzo długofalowe. W trakcie kariery można tego nie odczuć, ale to jest walka o komfort życia później. W porównaniu do całego życia, kariera dość szybko się kończy. To będzie bolało – trzeba to zrozumieć i walczyć pomimo bólu.